Zakaz polowania

PSL chce zmniejszenia nadzoru nad Polskim Związkiem Łowieckim

30 października 2024 r. posłowie Polskiego Stronnictwa Ludowego złożyli poselski projekt ustawy nowelizującej Prawo łowieckie: 10-020-255-2024.pdf. Ze wszystkich rzeczy wymagających pilnych zmian w „gospodarce łowieckiej” (nad którymi od pół roku debatuje również powołany w ministerstwie zespół ds. reformy łowiectwa) PSL wybrało akurat kwestie dotyczące powoływania władz Polskiego Związku Łowieckiego. Obecnie centralny organ zarządzający zrzeszenia, czyli Zarząd Główny, powołuje i odwołuje Minister Środowiska, zaś zarządy okręgowe są powoływane przez Zarząd Główny. Struktura zarządzania jest więc hierarchiczna, „jak w wojsku”. Wydaje się to dość logiczne w przypadku bytu, który w zastępstwie państwa prowadzi gospodarkę wartą co najmniej kilkaset milionów złotych rocznie. Projekt autorstwa PSL zakłada jednak całkowite odwrócenie tej hierarchii: członków Zarządu Głównego, zamiast Ministra, wybierałby Krajowy Zjazd Delegatów PZŁ. Nowelizacja pozbawiałaby też Ministra Środowiska jakichkolwiek kompetencji do zatwierdzania czy nawet kontrolowania zmian w statucie PZŁ oraz do uchylania uchwał Krajowego Zjazdu Delegatów – teraz zamiast uchylać uchwałę w całości lub w części, minister musiałby zaskarżać ją do sądu administracyjnego. Nie dotyczyłoby to jednak uchwał dotyczących statutu ani wyboru Zarządu Krajowego – nad tymi minister ani jakikolwiek inny organ państwowy nie miałby już żadnej kontroli.

Nie warto podejrzewać nikogo o złą wolę, niemniej ciekawą koincydencją jest fakt, że projekt ustawy wpłynął 30 października, a więc w ostatni dzień przed wejściem w życie nowego regulaminu Sejmu, zgodnie z którym wszystkie poselskie projekty ustaw, jeszcze przed ich skierowaniem do pierwszego czytania, mogą być przez 30 dni oceniane i komentowane przez każdego obywatela posiadającego profil zaufany. Kilka dni później wpłynął poselski projekt autorstwa Polski 2050 zakładający zmiany w ustawie o broni i amunicji, tak aby myśliwi musieli przechodzić okresowe badania lekarskie (tak jak wszyscy inni posiadacze zezwolenia na broń). I ten projekt aż do 7 grudnia był dostępny dostępny do konsultacji społecznych. Do projektu rzekomo „przywracającego samorządność Polskiemu Związkowi Łowieckiemu” obywatele (nawet ci 140 tysięcy członków PZŁ) uwag wnosić nie mogą – zabrakło 1 dnia. Zresztą w przypadku prac nad tym właśnie projektem jak w soczewce uwidaczniają się niedostatki w przepisach lobbingowych. Projekt dotyczy nadzoru państwa nad zrzeszeniem wykonującym pewne zadania na zlecenie tego państwa i gospodarującym mieniem publicznym o olbrzymiej wartości. W żaden oficjalny sposób nie dowiemy się jednak, którzy z posłów wnioskodawców, a także posłów potem pracujących nad projektem w komisjach i ostatecznie głosujących nad nim na posiedzeniu plenarnym Sejmu, są członkami i członkiniami tegoż zrzeszenia. Jeśli poseł sam nie pochwali się swoim członkostwem w PZŁ (tak jak posłanka Urszula Pasławska, wyznaczona do reprezentowania wnioskodawców), obywatel nie ma możliwości tego się dowiedzieć lub sprawdzić. Nie wiadomo więc, czy decyzje posłów będą podejmowane dla dobra Polski, czy może dla wąskiego interesu członków związku łowieckiego. Polski Związek Łowiecki nie podaje publicznie listy swoich członków (nawet tych pełniących funkcje publiczne), natomiast posłowie przeważnie nie odpowiadają na zadawane wprost pytania o ich związki z myślistwem (w 2019 roku na pytanie zadane wszystkim ówczesnym posłom raczyło odpowiedzieć czworo).

Proponowane przez PSL zmiany można ocenić jako próbę „wyrwania” łowiectwa spod nadzoru Ministra Klimatu i Środowiska. Wiadomo, że odpowiedzialny w resorcie za łowiectwo wiceminister Mikołaj Dorożała, jest myśliwym totalnie nie w smak (nie tylko sam nie jest myśliwym, ale jest też wegetarianinem, więc nawet nie warto zapraszać go na biesiady przy dziczyźnie, którymi zwykle nie gardzili poprzedni ministrowie). PSL najchętniej widziałby przeniesienie nadzoru nad łowiectwem do kompetencji resortu rolnictwa (nad którym PSL ma kontrolę). Byłaby to jednak zmiana o dużym ciężarze ustrojowym, wymagająca zmian ustawy o działach administracji rządowej oraz szeregu innych ustaw. Zamiast tego próbuje się więc cichaczem przynajmniej ograniczyć (praktycznie do zera) nadzór obecnego ministra. Na pierwszy rzut oka ta nowelizacja nie sprawia wrażenia, że w ogóle mogłaby zainteresować osoby nienależące do PZŁ – proponowane artykuły wymieniają nazwy jakichś wewnętrznych organów związku i ich kompetencje. Tymczasem jednak uchwalenie ustawy w takim kształcie spowodowałoby stworzenie praktycznie niekontrolowalnej „korporacji” swobodnie zarządzającej całą polską „zwierzyną” (takim słowem określane są w ustawie dziko żyjące zwierzęta) jako zasobem, z którego należy czerpać pożytki ekonomiczne.

Wydawałoby się, że „przywracanie samorządności” zrzeszeniom obywateli jest słuszną tendencją i tak zapewne jest w przypadku dziesiątek tysięcy organizacji pozarządowych, realizujących zgodnie z zasadą pomocniczości zadania państwa i samorządu, na przykład w zakresie opieki społecznej, ochrony zdrowia czy edukacji, i dofinansowywanych w tym zakresie ze środków publicznych. Do statutów i organizacji wewnętrznej tych wszystkich podmiotów Państwo wtrąca się w stopniu śladowym, ograniczając się do sądowej kontroli zgodności ich zapisów z prawem. Jednak zupełnie czym innym ustrojowo jest zrzeszenie pod nazwą Polski Związek Łowiecki. Nie każdy może zostać jego członkiem – trzeba odbyć roczny staż (nie dotyczy osób z wykształceniem leśnym), przejść szkolenie i zdać egzamin. Zrzeszenie PZŁ ma monopol na wykonywanie w imieniu Skarbu Państwa gospodarki łowieckiej, to jest hodowli wolno żyjących zwierząt gatunków tzw. łownych oraz ich zabijania podczas polowań (oczywiście możliwe jest też zabijanie bez hodowli, na przykład migrujących ptaków).

Podstawową jednostką organizacyjną w zrzeszeniu jest „koło łowieckie”, liczące min. 10 osób (członków PZŁ). Posiada ono osobowość prawną, ale nie jest samodzielnym bytem (nie jest nawet stowarzyszeniem w rozumieniu ustawy Prawo o stowarzyszeniach). Cały obszar kraju podzielony jest na „obwody łowieckie”, które starosta lub regionalny dyrektor lasów państwowych może wydzierżawić wyłącznie kołom łowieckim PZŁ (w ten sposób „wydzierżawiane” są też, bez wiedzy lub wbrew woli ich właścicieli, tereny prywatne). Po podpisaniu umowy dzierżawy koło łowieckie zyskuje przywilej polowania na całym obszarze obwodu (również na terenach prywatnych) i może czerpać zyski ze sprzedaży mięsa zabitych zwierząt. W zamian za tę koncesję Skarb Państwa umywa ręce od odszkodowań za szkody w uprawach rolnych wyrządzane przez dziki, daniele, jelenie i sarny (czyli zwierzęta dziko żyjące, będące formalnie własnością Skarbu Państwa). Obowiązek wynagradzania rolnikom tych szkód (tylko za te 4 gatunki) spoczywa na kołach łowieckich PZŁ, ale w wielu wypadkach ustawa ten obowiązek i tak wyłącza (np. za płody rolne zebrane zbyt późno, za szkody w uprawach niezgodnych z „zasadami agrotechnicznymi” albo za szkody, których wartość jest zbyt niska). Kół łowieckich w Polsce jest ponad 4700, ale ok. 1/6 z nich nie wypłaca żadnych odszkodowań.

Wydaje się, że w ramach ambitnych planów „reformy łowiectwa” można spróbować spojrzeć na całe zagadnienie z innej strony. Jeśli PZŁ chce być po prostu niezależnym od nikogo stowarzyszeniem osób chcących kultywować „tradycje łowieckie”, niech nie oczekuje jednocześnie państwowego monopolu na wykonywanie polowań. Dlaczego o dzierżawę istniejących obwodów łowieckich nie mogłyby się starać dowolne organizacje zrzeszające łowczych ze zdanym egzaminem państwowym i uprawnieniami do polowania? Lub, idąc krok dalej, dlaczego to samorządy, w sytuacjach gdy zawodzą inne metody kontrolowania populacji dzikich zwierząt, nie mogłyby po prostu zatrudniać zawodowych łowczych do wykonywania bardzo konkretnych i mierzalnych zadań związanych z redukcją tej populacji? Wtedy Państwo nie musiałoby na poziomie ustawy zajmować się regulowaniem wewnętrznych zasad zarządzania ogólnopolskim zrzeszeniem osób fizycznych.

projekt zmian w Prawie łowieckim autorstwa posłów PSL