Koszty odszkodowań
Gdy w 2016 roku udało nam się uzyskać w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym (II SA/Łd 398/16) wyłączenie naszego lasu z obwodu łowieckiego i pochwaliliśmy się tym w mediach społecznościowych i w tradycyjnej prasie, nie spodziewaliśmy się, że w kolejnych miesiącach zostaniemy wręcz zalani falą pytań od osób, które chciały w ten sam sposób wyzwolić swoje prywatne nieruchomości od władztwa myśliwych. Ale przede wszystkim nie spodziewaliśmy się tego, że większość zgłaszających się do nas osób to byli rolnicy. Wcześniej wydawało nam się, że rolnicy żyją z myśliwymi raczej w dobrej komitywie, ponieważ ci drudzy zabijają dzikie zwierzęta, które „wchodzą w szkodę”. Rzeczywistość okazała się dużo bardziej skomplikowana, a relacje pomiędzy rolnikami a myśliwymi dużo bardziej napięte. Aby to dobrze wyjaśnić, należy najpierw opowiedzieć jak w ogóle w Polsce zorganizowane jest kontrolowanie przez państwo populacji zwierząt dziko żyjących.
Otóż według polskiego prawa, dziko żyjące zwierzęta stanowią własność skarbu państwa. Państwo prowadzi tzw. gospodarkę łowiecką, czyli działalność w zakresie ochrony, hodowli i „pozyskiwania” tych zwierząt. Państwo nie robi tego bezpośrednio, lecz za pośrednictwem kontrolowanego przez siebie zrzeszenia o nazwie „Polski Związek Łowiecki”. Cały obszar kraju podzielony jest na tzw. „obwody łowieckie” (łącznie jest ich 4766). Są to obszary o powierzchni minimum 3000 ha (przeważnie większe), obejmujące lasy, pola, łąki – również tereny prywatne. Obwody te są dzierżawione lokalnym kołom Polskiego Związku Łowieckiego (istnieją również obwody zarządzane przez Lasy Państwowe). Państwo daje członkom PZŁ możliwość zabijania zwierząt zgodnie z tradycjami łowieckimi przez nich kultywowanymi w zamian za to, że przejmują oni obowiązek wypłacania odszkodowań za szkody w uprawach rolnych wyrządzone przez dziki, sarny, jelenie i daniele. Na terenach, które nie wchodzą w skład obwodów łowieckich (są to np. niektóre obszary w granicach administracyjnych miast, ale też tereny parków narodowych itp.) takie odszkodowania wypłaca skarb państwa (konkretnie urzędy marszałkowskie), co jest logiczne, gdyż – jak wspomnieliśmy – te zwierzęta stanowią własność skarbu państwa.
Tutaj zaczyna się narracja myśliwych, według której są oni praktycznie jedynym gwarantem tego, że polskie rolnictwo jeszcze istnieje, a wszystkie uprawy nie zostały jeszcze pożarte przez zwiększające się z roku na rok w tempie wykładniczym populacje dzikich zwierząt. Tak twierdzi na przykład prezes Naczelnej Rady Łowieckiej PZŁ, sportowiec Marcin Możdżonek w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”:
„zwierzyna, która jest własnością Skarbu Państwa w stanie wolnym, powoduje bardzo duże szkody i bez odpowiedniej gospodarki łowieckiej zwierzęta by nas po prostu zjadły i byśmy mieli poważne, naprawdę poważne problemy. I tutaj nie ma nawet o czym dyskutować”
Myśliwi podkreślają, że ich zajęcie to nie jest po prostu hobby osób lubiących strzelać do zwierząt, tylko ciężki obowiązek nałożony na nich (za karę?) przez ustawodawcę, do którego co roku muszą dokładać bardzo dużo pieniędzy. Wysokość wypłacanych przez nich odszkodowań jest kluczowym argumentem w każdej dyskusji na temat zasadności łowiectwa. Według danych statystycznych podawanych przez Bank Danych o Lasach roczna wysokość odszkodowań wyniosła: w roku łowieckim 2018/19 – 62 mln złotych, w roku łowieckim 2019/20 – 91 mln złotych, a w roku łowieckim 2020/21 – 99 mln złotych. Nowszych danych BDL nie podaje.
Roczna wartość produkcji rolnej w Polsce przekracza 170 mld złotych, więc koszt zniszczonych przez dzikie zwierzęta upraw, pokrywany przez myśliwych, mimo iż nominalnie wydaje się ogromny (100 milionów!), w rzeczywistości nie przekracza 0,06% jej wartości. Gdyby podzielić ten koszt na wszystkich podatników, oznaczałoby to, że każdy i każda z nas musiałby rocznie zapłacić rolnikom 6 zł 25 gr. Ale jeśli podzielić te 100 mln złotych na wszystkie koła łowieckie to średnia arytmetyczna wyjdzie powyżej 20 tys. złotych. Czy takie są właśnie koszty, jakie musi ponosić przeciętne koło łowieckie, żeby jego członkowie mogli realizować swoją pasję i tradycję? W rzeczywistości średnia arytmetyczna nie ma tutaj zastosowania. Na podstawie danych o odszkodowaniach wypłaconych przez poszczególne koła zrobiliśmy prosty wykres z rozstępem centylowym:
Wynika z niego, że 1/6 wszystkich kół łowieckich nie wypłaciła w roku łowieckim 2020/21 ani złotówki odszkodowania żadnym rolnikom. Wartość środkowa (mediana) odszkodowania wynosi natomiast 5 tys zł. Oznacza to, że w przypadku połowy kół łowieckich w Polsce, wartość odszkodowań wypłaconych w ciągu roku wszystkim rolnikom mającym uprawy na terenie tego obwodu łowieckiego była niższa niż 5 tys zł. Dodajmy, że wszystkie koła łowieckie mają przychody ze sprzedaży mięsa upolowanych zwierząt i zazwyczaj już tylko te przychody przewyższają koszty wypłacanych odszkodowań. Dochodzą do tego jeszcze przychody z polowań komercyjnych (tzw. „dewizowych”), czyli opłaty od zagranicznych turystów, którzy chętnie zastępują polskich myśliwych w realizowaniu trudnego obowiązku prowadzenia gospodarki łowieckiej i jeszcze za to płacą – na przykład 2000 euro za możliwość zabicia jelenia i zabrania na pamiątkę jego czaszki z porożem.
Kwota 20 tys. zł pojawia się dopiero przy 75 centylu, co oznacza, że ¾ kół łowieckich wypłaca rocznie niższe odszkodowania.
Okazuje się, że – przynajmniej według danych statystycznych (nie księgowych) – na łączną kwotę odszkodowań składają się stosunkowe niewielkie odszkodowania wypłacane przez większość kół, oraz horrendalnie wysokie odszkodowania (nawet powyżej 300 tys. zł rocznie) płacone przez kilkadziesiąt kół, rozsianych po całej Polsce. Jest to zagadka wymagająca zbadania i mamy nadzieję, że uda nam się w najbliższym czasie zająć tym tematem dogłębnie. Wymagałoby to uzyskania wglądu nie tylko w sprawozdania statystyczne, ale też dokumenty księgowe. Powstaje bowiem pytanie, co skłania członków tych pechowych kół łowieckich do trwania w tej dobrowolnej służbie polskiemu rolnictwu i składania się rocznie przez członków takiego koła na kilkusettysięczne opłaty – zwłaszcza że wszędzie dookoła istnieją koła nie płacące nic lub płacące symbolicznie.
I tu trzeba wrócić do rolników, którzy jak się okazuje nie czują się wcale ratowani przez myśliwych przed zjedzeniem przez dziki i sarny, a wręcz przeciwnie – robią wszystko, aby tylko swoje pola wyłączyć z obwodu łowieckiego. Do 2020 roku, kiedy jeszcze można było zaskarżać w sądzie administracyjnym włączenie prywatnych terenów do obwodu łowieckiego, pomogliśmy wygrać takie sprawy ponad stu osobom (zapadło 150 wyroków). Po zmianie prawa rolnicy nadal nie chcą być wbrew swojej woli w obwodach łowieckich, dwie sprawy dotarły już do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Krajowa Rada Izb Rolniczych apeluje zaś do Ministry Klimatu, aby odszkodowania wypłacane były z państwowego funduszu gwarancyjnego, a nie przez koła łowieckie, które okazuje się, że w celu uniknięcia odpowiedzialności nie odbierają nawet listów poleconych.
Wydaje nam się, że najwyższy czas na rzetelne analizy ile rzeczywiście kosztują straty w rolnictwie wyrządzane przez dzikie zwierzęta i czy faktycznie kosztów tych nie powinien ponosić podatnik bezpośrednio, zamiast przerzucania obowiązku odszkodowawczego na związek łowiecki w zamian za koncesję na zabijanie zwierząt. Zbadania wymaga również wysokość kosztów, które skarb państwa ponosi w przypadku, gdy gospodarka łowiecka nie jest prowadzona. Na przykład w 2017 roku aż na 3 lata zlikwidowano 3 całe obwody łowieckie w okolicach Siewierza w woj. śląskim. Jak wpłynęło to na wysokość odszkodowań, jak wpłynęło na liczebność populacji dzikich zwierząt? Być może łatwo będzie znaleźć odpowiedzi na te pytania, gdy tylko Bank Danych o Lasach zacznie zamieszczać aktualne dane ze sprawozdań RLO-2.